Dekameron

Rzadko mi się zdarza, żeby jakiś serial szczególnie przypadł mi do gustu i żebym miał ochotę obejrzeć wszystkie odcinki od razu (a potem jeszcze raz, i to niejeden)... W epoce streamingu to chyba tylko “Gra o tron” (pierwsze dwa sezony, bo potem było coraz gorzej...), a z nowszych rzeczy “Sex education” i “Derry girls”, zresztą lubię wracać do tych dwóch ostatnich, głównie przez sentyment do Irlandii (Północnej też – zawsze fascynowała mnie historia Kłopotów), super kreacji aktorskich, świetnej oprawy muzycznej oraz masy fajnie wyprowadzonych postaci. Dodatkowo “SE”, mimo lekkiego stylu, dostarczyło sporo całkiem niezłego materiału do – generalnie zakazanych w Polsce – pogadanek i zajęć z młodzieżą. W obu wymienionych serialach wystąpiły aktorki, które ujrzałem w trailerze innego serialu, “The Decameron” (“Dekameron”). Akcja tego serialu inspirowana jest treścią XIV-wiecznego dzieła Giovanniego Boccacio pod tym samym tytułem. Dzieła, które w zasadzie zaraz po utworzeniu przez Kościół (rzymski) indeksu ksiąg zakazanych tamże zostało wpisane. Co oznaczało, że warte było przeczytania (choć można było z tego powodu stracić np. głowę). Ale wróćmy do aktorek. Chodzi mi o Saoirse-Monicę Jackson (w “Derry girls” zagrała Erin Quinn, główną bohaterkę) i Tanyę Reynolds (w “Sex education” zagrała Lily Iglehart, nieco zwariowaną wielbicielkę kosmosu, kosmitów i pisarkę opowiadań S-F o silnym nacechowaniu erotycznym). To z ich powodu postanowiłem dać szansę serialowemu “Dekameronowi”.

  1. I nie zawiodłem się! Krótko mówiąc serial bardzo mi się spodobał. Łączy w sobie wiele gatunków, bo mamy z jednej strony typowy film kostiumowy, obyczajowy, ale z elementami dramatu, komedii (również, a może przede wszystkim tej czarnej), horroru i thrillera (okraszonych elementami gore), romansu (też momentami mocno fizycznego, choć twórcy – za co ich bardzo szanuję – uniknęli tandetnej dosadności w scenach)... I coś, co bardzo lubię: wyraźnie i z charakterem wykreowane postaci. Postaci, które jesteśmy w stanie polubić, zrozumieć i zatęsknić za nimi. Może i film jakoś specjalnie głęboki nie jest, a jednak ma coś takiego, co powoduje, że długo nie chcemy zaczynać oglądać czegoś innego. No i klimat – nie byłem jeszcze w Toskanii, ale czuję, że jest to miejsce, w którym bym się odnalazł (tak, wino i winnice to element kluczowy).

  2. Słabych ról nie było – najpierw chciałem napisać, którzy aktorzy zrobili na mnie szczególne wrażenie, ale po pewnym czasie doszedłem do wniosku, że w zasadzie wszyscy byli rewelacyjni. Faktem jest, że większość widziałem po raz pierwszy, ale Zosia Mamet, Jessica Plummer, Amar Chadha-Patel (OMG!), Leila Farzad, Karan Gill (jego postać jest warta uwagi, mimo, że na początku wydaje się mega nijaka), Lou Gala (“Chrisitian woman” – czytajcie dalej!), Douggie McMeekin (o, ten to wykreował osobowość!), czy wspomniane wcześniej Tanya i Saoirse-Monica (uwielbiam jej północnoirlandzki akcent!) – to są nazwiska, na które od teraz będę zwracał szczególną uwagę podczas wybierania filmu czy serialu do obejrzenia.

  3. Muzyka od początku wbiła mnie w fotel. No bo z jednej strony oryginalna oprawa muzyczna(fajna czołówka, BTW), stylizowana na tzw. muzykę dawną (moim zdaniem nieco za bardzo barokową, ale nie psuło to żadną miarą ogólnego efektu), autorstwa Ruth Barrett, z drugiej – utwory nam współczesne, czyli pop i electro-pop, disco, indie rock, rock, post punk, gothic, new age... Enya, Type O Negative, Joy Division, Depeche Mode, Bat for Lashes, Peter Gabriel, Duran Duran, New Order... Dobór utworów oczywiście tematyczny. Kopara mi opadła – wybaczcie mój klatchiański – gdy Neifile (grana przez Lou Galę) budzi się w nocy, pchana nagłą chęcią wybiegnięcia na dwór (po czym wpada do studni...), a scenie tej towarzyszy monumentalny przebój “Christian woman” Type O Negative (nie będę pisał nic więcej, żeby nie spojlerować ;)). Albo gdy Misia (Saoirse-Monica Jackson) siada obok łóżka, patrząc na zakrwawione ręce (znów powstrzymam się od spojlerowania), a w tle zaczyna rozbrzmiewać “She's lost control” Joy Division... Naprawdę, mistrzostwo :)

Podsumowując, gorąco polecam. Bardzo fajna rozrywka na weekend. No i mam nadzieję, że nikt nie wpadnie na pomysł okręcenia kolejnych sezonów (bo byłoby to co najmniej pozbawione sensu...) Co najważniejsze, serial, mimo inspiracji literaturą epoki wczesnego renesansu – tak, tak, u nas dopiero co zastano kraj drewniany, a zostawiano murowany, w Italii zaś kwitł już renesans – jest bardzo współczesny, przekazuje nam uniwersalny obraz pewnego wycinka społeczeństwa w czasach epidemii, jego zachowania, problemów (głęboko ukrywanych pod pięknym płaszczem pozorów), rozterek i tajemnic. Obejrzyjcie. Mnie się podobał.

Dekameron, 2024, Netflix, twórcy i obsada: https://www.filmweb.pl/serial/Dekameron-2024-10017947

@maladictus@pol.social